TAXI !!! Trypolis i Beirut – Miasta Mercedesów i cwaniaków.

21 07 2008

 

Autostop- już w Libanie

Autostop- już w Libanie

Granicę z Libanem przekroczyliśmy w maleńkiej mieścinie która nazywała się Al-Erida (Aarida), gdzie dojechaliśmy busikiem prosto z Tartus. Na granicy faktycznie, tak jak mówili Czesi, poszło szybko i bez bólu. Turystów tam malutko, mało kto mówi po angielsku, Syryjscy celnicy tak bardzo o nas dbali, że nie chcieli dać nam pieczatki ?wyjazdowej? z Syrii gdyż nie mieliśmy wiz do Libanu i gdyby Libańczycy odmówili nam wjazdu do kraju nie moglibysmy wrócić do Syrii… i bylibyśmy jak takie dwa bezdomne ludki w pasie międzygranicznym. Zaryzykowaliśmy i oczywiście się udało. Bez problemu dostalismy libańską wizę ? ważną miesiąc za zero lir libańskich.

Część souq'u w Trypolisie

Część souq

Przejście to miało więc wyraźną zaletę w porównaniu do innych, ale niestety miało też wady. Nie było tam żadnego transportu miejskiego, który mógłby zawieźć nas w jakiejś bardziej cywilizowany kawałek Libanu. Jak tylko stanęliśmy po libańskiej stronie zaczęło się: TAXI! … TAXI! I TAXI !!!! co chwilę zatrzymywał się samochód a kierowca go prowadzący krzyczał: TAXI! Z niemiłosiernie dziwnym akcentem. Postanowiliśmy, że nie damy się lokalnym ?biznesmenom? i złapiemy klasycznego STOPa nie płacąc za przejazd. Po jakiś 30 minutach minął nas stary mercedes i zatrzymal się w oddali ? driver dał sobie czas do namysłu i zaczął cofać w naszą stronę- co wywołało usmiech na naszych twarzach, lecz koleś tak się na nas zapatrzył, że wjechał w słup hihi rozwalił sobie całe koło! Wysiadły z samochodu cztery osoby, rozejrzały się dookoła (za wiele tam nie było) i ruszyli do akcji. Okazało się, że w tej części Libanu jedynym samochodem, który się posiada, jest MERCEDES- nie było problemu z naprawą. Rachu-ciachu i już autko było jak nowe ;) po czym zawołali nas do siebie i zaprosili do środka. Upewniliśmy się, że to nie kolejna oferta typu taxi i, że NO MONEY i ruszyliśmy w stronę Trypolisu (Tarabuls).

Hello!

Hello!

Trypolis przywitało nas opłatą za podróż. Okazało się, że kierowca jest lokalnym bojownikiem, a jego mama uparła się byśmy dorzucili się synkowi do benzyny (200 SP) ? woleliśmy nie ryzykowac i kaskę ofiarowaliśmy w imię naszej wolności ;)

Najtańsze hostele z przewodnika były zajęte, znaleźliśmy opcję równie tanią ale obarczoną robalkami niewiadomego pochodzenia, czego dowiedzieliśmy się dopiero próbując zasnąć. Ohyda! Karol wpadł na pomysł, że może odsunięcie łóżka od ścian pomoże i faktycznie ? trochę się uspokoiły.

Handlarz arbuzami wyemigrował z kadru

Handlarz arbuzami wyemigrował z kadru

A dzień spędziliśmy wspaniale, pierwszym musem była wymiana kasy ? nie było dużo kantorów ( za 50 angielskich funtów dostaliśmy 147.000 LL). Karol zostawił mnie na chwilę szukając dobrego kursu a przede mną przejechało osiem czołgów ? serducho mocniej zabiło… ale na szczęście to nie były czołgi a tylko pojazdy opancerzone (wielka mi różnica;). Spotkaliśmy bardzo miłego gościa Wasima ? Libańczyka, którego rodzice wyjechali z nim do Australii jak był dzieckiem i właśnie w dniu naszego przyjazdu po raz pierwszy od kiedy się wyprowadzili odwiedzał Liban! Oprowadził nas po mieście pokazując miejsca walk, ślady bitew, smutku i lęku. W tym wszystkim był bardzo pogodny, podobnie jak jego znajomi, z którymi nas zapoznał. Odwiedziliśmy jego kuzyna, u którego w mieszkaniu rozpościerał się niesamowity widok z okna: od zaśnieżonych gór, przez całe miasto, cytadelę… z resztą zobacznie sami:

Trypolis (Trablos), Liban

Trypolis (Trablos), Liban

Wieczorem cała ekipa zabrała nas na wyśmienitą kolację w uroczej knajpce ulokowanej pomiędzy szczytami gór. Kolesie mega kozaccy ? szaleni i cwani, cieszący się życiem, każdą jego minutą. Momentami aż do przesady. Widzieliśmy chłopaka, który jechał z góry na rowerze, stojąc na ramie, trzymając się ręką kolegi, który jechał obok na motocyklu. Crazy people. Byłam przerażona, ale chłopaki mieli niezły ubaw. Cieszyli się w niebogłosy i zdradzili nam tajemnicę, że jeśli kiedykolwiek usłyszymy o jakimś przekręcie na świecie, to na bank jakiś Libańczyk jest w to zamieszany.

Dlaczego tak popularne są tu mercedesy? Bo się nie psują!

Dlaczego tak popularne są tu mercedesy? Bo się nie psują!

Czekając na stolik w restauracji, nasi ziomale użyli swojej cwanej mocy i dali znać kelnerowi, że jeden z nich pochodzi z rodziny syryjskich wojskowych i stolik powinniśmy dostać najlepszy i zaraz. I tak też się stało! Jedzenie na kolacji było przesmaczne, jedliśmy tatar z jagnięciny (kibi), pastę z bakłażana (babaganuż), homus, tabuli (sałatkę z pomidorów i zielonej pietruszki) i do tego oczywiście kebaby i owoce. Mmmm!! Lokalne dziewczyny kręciły się na krzesłach szepcząc coś sobie do ucha… bo okazało się, że Karol jest bardzo podobny do gwiazdy tureckiego serialu, który robi furrorę w świecie arabskim. Nazywa się Muhanad…. (K?vanç Tatl?tu?). Co chwilę szturchały się łokciami, mówiąc: “Muhannad, Muhannad!”. Skończyliśmy tradycyjne- paleniem shishy jabłkowej i miętowej.

Trypolis. "Podobno te kolumny z Syrii są warte 1000$/sztuka"

Trypolis. 'Te kolumny przemyciłem z Syrii. Podobno są warte 1000$/szt.'

Bawiliśmy się wspaniale ? śmiechy i chichy prawie jak w Polsce!!! Chłopcy nie pozwolili nam za nic zapłacić ? a w ogóle było drożej niż w Syrii ? kebab w take away kosztował 3000LL co na nasze wychodzi około 5 zł i w dodatku zabrali nas na… lody! To były najpyszniejsze lody jakie kiedykolwiek jadłam. Żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia. Były obtoczone w pistacjach. Aj!



Bosra. Damaszek, Homs i Tartus- w stronę Libanu.

19 07 2008
Droga do Bosral al Sham

Droga do Bosral al Sham

Na koniec pobytu w Suedzie zostawiliśmy sobie perełkę- Bosra (Bosral al Sham), z najokazalszym w tej części świata, i chyba największym w ogóle- zachowanym amfiteatrem. Pierwsze wzmianki o osadnictwie w tym miejscu pochodzą z XIV w pne! Z Suedy do Bosry nie jeżdżą bezpośrednio żadne busy, Waeil dogadał się wiec z jednym z kierowców, że wydłuży swoją trasę i za 200SP zawiezie nas na miejsce. I faktycznie, przez połowę drogi jechaliśmy w pustym busiku, przez drogę w środku pustyni. Gdy zajechaliśmy na miejsce, kierowca zaczął cwaniakować, i chciał więcej pieniędzy tłumacząc, że 200SP bierze za sam odcinek, który dla nas nadrobił. Twardo jednak negocjowaliśmy (Waeil wyraźnie zaznaczył, że 200SP jest za caly przejazd) i w końcu kierowca odpuścił. Ha!

Bosra, Syria

Bosra, Syria

Bosra rzuca na kolana. Jest ogromna, piękna, z cudownie zachowanym amfiteatrem na 15-20,000 miejsc. Mieliśmy szczęście, bo gdy byliśmy na szczycie trybun, stojąca na scenie amfiteatru grupka Francuzów poprosiła jedną ze swoich koleżanek, by zaśpiewała… W ten oto sposób, przez chwilę słuchaliśmy operowego śpiewu w amfiteatrze, zbudowanym w II w. ne.

Wejście do ruin starożytnych. Potem jest tylko lepiej.

Wejście do ruin starożytnych. Potem jest tylko lepiej.

Wśród pozostałości po starożytnym mieście, wyróżnia się meczet (Mosque of ‘Umar)- by do niego dotrzeć, trzeba przejść prawie cały teren miasta. Wewnątrz meczetu można zauważyć rzymskie inskrypcje na kolumnach, a także architektoniczne pozostałości po czasach chrześcijańskich. Gdy tam wszedłem, podszedł do mnie Imam i pokazywał mi te małe cuda… Całość, razem z dziećmi uczącymi się czytać Koran i klikudziesięcioma małymi dywanami na podłodze, dawało niesamowitą mieszankę odgłosów, zapachów i wzorów…

Umar Mosque w Bosra. Na kolumnach widoczne rzymskie inskrypcje!

Umar Mosque w Bosra. Na kolumnach widoczne rzymskie inskrypcje!

Eklektyczna rzeźba przy amfiteatrze. Widoczne wpływy nowożytne.

Eklektyczna rzeźba przy amfiteatrze. Widoczne wpływy nowożytne.

W drodze powrotnej do Suedy musieliśmy sobie radzić bez środków transportu publicznego. Stanęliśmy na drodze wylotowej z miasta i udało nam się złapać stopa- na motorze! Jechaliśmy w 3 osoby, późnym popołudniem. Dookoła wysuszona ziemia, rzadka roślinność, w oddali majaczyły małe miasteczka. To była jedna z najprzyjemniejszych i najbardziej relaksujących chwil całej podróży po Syrii. Gdy dotarliśmy do skrzyżowania z drogą prowadzącą na północ, pierwszy samochód zabrał nas do centrum Al Suedy. A kilka godzin wcześniej, w Bosrze, wszyscy napotkani mieszkańcy twierdzili że nie uda się nam stamtąd wydostać. Ha!

Mozaikowe ptasie przysmaki, Bosra

Mozaikowe ptasie przysmaki, Bosra

Wyjazd z Al Suedy był bardzo trudny. Czuliśmy się, jakbyśmy żegnali się z bliską rodziną… Śmignęliśmy do Damaszku, gdzie spędziliśmy jedną noc- z zamiarem pojechania dalej na zachód- do Libanu. Dowiedzieliśmy się od dwóch Czechów, którzy stopem podrózowali po Libanie, że najlepiej przekroczyć granicę Syria- Liban od północy, a nie wschodu Libanu. Na północy strażnicy wbijają do paszportu miesięczną wizę, za którą nie pobierają opłat. Przekraczanie granicy drogą Damaszek- Bejrut wiąże się zaś ze wsparciem Państwa Libańskiego kwotą 12 euro. A my mieliśmy lepsze pomysły na wydanie takiej kasy. Pojechaliśmy więc na północ od Damaszku- do Homs (150SP/2os) by dojechać do nadmorskiego Tartus (które jest blisko granicy z Libanem). Po drodze zedcydowaliśmy się odwiedzić jeszcze twierdzę, zbudowaną w XI w.

Żegnaj, mała Syryjko. Pożegnanie z Al Suwaida.

Żegnaj, mała Syryjko. Pożegnanie z Al Suwaida.

Crac des Chevaliers, bo o nim mowa, to twierdza pierwotnie zbudowana dla Emira Aleppo w 1031 roku. Później przejęli ją Krzyżowcy i znacznie rozbudowali. W XII i XIII wieku zamek był umacniany i udoskonalany. Do dziś zachował się w bardzo dobrej formie i naprawdę daje radę- zdążył też przejść kilka generalnych remontów.

Crac des Chevaliers, Syria. Największy zamek Krzyżowców w Ziemi Świętej.

Crac des Chevaliers, Syria. Największy zamek Krzyżowców w Ziemi Świętej.

 

Damaszek. Souq w piątek- dzień odpoczynku.

Damaszek. Souq w piątek- dzień odpoczynku.

Damaszek. Reprezentacje Syrii, Czech, Polski i Szwecji.

Damaszek. Reprezentacje Syrii, Czech, Polski i Szwecji.

Wracając z zamku musieliśmy znów pojechać do Homs (czyli na wschód, 50SP/os), by stamtąd- drogą na zachód pomknąć do Tartus (również 50SP, mimo że dwa razy dalej), drugiego pod względem wielkości portu w Syrii. Wieczór i noc spędziliśmy błogosławiąc fakt, iż dopiero teraz dotarliśmy nad morze- wcześniej, mimo że było gorąco, cieszyliśmy się suchym powietrzem. W Tartus było niemiłosiernie wilgotno, przez całą noc umieraliśmy z duchoty i gorąca. Było jednak bardzo przyjemnie- przeszliśmy się nadmorską promenadą, posłuchaliśmy szumu fal i zapachu Śródziemnomorza. Nie było jednak tam nic ciekawego do roboty, następnego ranka zwinęliśmy się w kierunku Libanu.

 

Damaszek. Barany na displayu- sklep mięsny na souq'u.

Damaszek. Barany na displayu- sklep mięsny na souq