Baalbeck. Partyzanckie Muzeum Hezbollahu.
23 07 2008
Czas nas gonił jak szalony. Termin wylotu się zbliżał a my chcieliśmy zobaczyć jak najwięcej i tak w ciągu jednego dnia pokonaliśmy 266 km. Brzmi śmiesznie ? ale był to niezły wyczyn! Wyjechaliśmy rano (ok 10:00 ) z Beirutu by w Libanie zwiedzić jeszcze Baalbeck, rzymskie Heliopolis.
Fantastyczne, starożytne miejsce z I wieku naszej ery, gdzie dech w piersiach zapiera. Leży ono w dolinie Beeka na trasie Beirut ? Homs. To kompleks świątyń ? Jowisza, Bachusa, Wenus. Olbrzymie miejsca kultu, gdzie człowiek czuje się jak mróweczka, taki malutki. Była to największa świątynia w całym rzymskim imperium! Kolumny mają po 22 metry wysokości, ważą tysiące ton! W obecnych czasach zostało ich tylko sześć, osiem zostało przewiezionych do Konstantynopola (dzisiejszego Stambułu) i wbudowane są w Hagia Sofię. Trzęsienie ziemi (1759) dość naruszyły konstrukcję budowli ? dopiero Wilhelm II w 1898 w swej podróży do Jeruzalem ocalił to miejsce od zapomnienia. Wydał polecenia archeologom, by odratowali te majestatyczne świątynie. Na cześć swej wizyty przybił do ściany pamiątkową tablicę, która zawisła na wysokości jego głowy ? dziś ruiny zostały tak odkopane, że tablica wyisi wysoko wysoko nad głowami turystów! Wstęp do ruin kosztuje 12.000 LL niemało, ale warto! Dla zwiedzających udostępnione jest też muzeum ? urządzone w bardzo nowoczesnym stylu w porównaniu do ?zapyziałej? Syrii.
Dodatkową atrakcją na jaką natrafiliśmy była wystawa, happening czy jakokolwiek tego nie nazwać zorganizowany przez Hezbollah. Miało to upamiętniać 30dniową obronę przed agresję Izraela na Liban w 2006r. Dużo agresji było w tym ?przedstawieniu?. Taki kicz nienawiści. Próbowaliśmy zrozumieć ich uczucia, porównywaliśmy ich walkę z polską partyzantką z czasów wojny, ale daleko nam do zrozumienia. Przypłynęła do nas radość z tego, że nie musimy się bać w naszym kraju. Że tak dużo możemy. Że doczekaliśmy się okresu ?prosperity?, jak określił to jeden Syryjczyk.
A w ogóle czym jest Hezbollah? To libańska Partia Boga uznana przez USA i UK za organizację terrorystyczną, UE nie uważa jej za taką. Powstała w 1982, jej ideologia jest silnie proislamska, chcą zniszczenia Izraela i wycofania z Libanu wszelkich wpływów prozachodnich.
Ale nie baliśmy się tam. Momentami było tragikomiczne, gdy patrzyliśmy na krwawiącego steropianowego żołnierza a za chwilę sprzedawano nam koszulki Hezbollahu za 2 dolary.
Komu w drogę, temu czas. Ruszyliśmy w kierunku Syrii. Zaplanowaliśmy dojechać do Palmyry ? musieliśmy dojechać do Homs i tam się przesiąść. Niestety komfort jazdy był niski ? nasze wielkie plecaki cały czas trzymaliśmy na kolanach by nie płacić w busach za dodatkowe miejsce i bardzo się tym umęczyliśmy. Przekraczanie granicy Libańsko ? Syryjskiej było kolejną ciekawą historią. W busiku jechał z nami dość dziwny gość. Syryjczyk, z bardzo, ale to bardzo dziwną mimiką (może to była aleksytymia?)
We mnie wzbudzał lęk połączony z odrazą ? udawałam, że nie znam angielskiego. On przechwalał się swoją znajomością angielskiego ? studiował English literature. Uczył się do egzaminu i co chwilę pytał Karola o jakieś słówka wykrzywiając swą twarz we wszystkie strony. Kierowca busika jak zwykle chciał nas naciągnąć na dodatkową kasę za przejazd, ale się nie daliśmy! Granicę przekraczaliśmy pieszo ? pana studenta służby wzięły na specjalne przesłuchanie i chyba od nich oberwał bo miał pod okiem limo (tak, w razie gdyby był Izraelczykiem). Wystraszyliśmy się i nie chcieliśmy się przyznawać, że mamy z nim cokolwiek wspólnego. Po przejściu granicy (było już około 19:00) czekaliśmy cierpliwie aż kolejny busik się zapełni by jechać w dalszą podróż. Choć nikt nie mówił po angielsku ? było bardzo wesoło. Wszyscy byli radośni, nie czuć było cwaniactwa jak u Libańczyków. Za 40 SP dojechaliśmy do Homs, a potem biegem przesiadaliśmy się na busa do Palmyry. Na dworcu nie chcieli jednak sprzedać mi biletu, gdyż stwierdzili, że w paszporcie mam wyrwaną ostatnią stronę (w nowych paszportach tak to wygląda). Trochę tłumaczenia wystarczyło i po sukcesie negocjacjacyjnym ruszyliśmy w kierunku pustyni! Na miejsce dotarliśmy w nocy, kierowca zawiózł nas do jakiegoś hostelu ? nie wiedzieliśmy kompletnie gdzie jesteśmy, czy znowu nie robią w nas bambuko, ale nie. Było cudnie, czysto i pachnąco. I nawet tanio. Hotel nazywał się Al Faris. 500SP za dwuosobowy pokój. W kuchni lodówka napakowana napojami- wszystko w cenie wynajmu. Kluczowe turystycznie miejsca w zasięgu kroku spacerowego. A za oknem- wietrzna, pustynna noc…
W czasie rejsu z Trcji do Izraela (przez Cypr) spędziliśmy pięć dni w Libanie. Byliśmy również w Baalbak. Moje wrażenia są bardzo zbliżone do waszych, miejsce niesamowite. Przy wejściu i na parkingu również było kilkunastu zwolenników Hesbollahu. W Libanie jest to chyba najbardziej odwiedzane miejsce przez w sumie nieliczne wycieczki. Można tam było odnieść wrazenie o którym piszesz – Libańczycy cwaniacy.
Moje opinie o Libańczykach są jednak inne. Uważam, że są to bardzo mili ludzie, weseli i bardzo tolerancyjni. Dało to się oczywiście szczególnie odczuć w miejscach oddalonych od tych nawiedzanych przez turystów. Bardzo mile wspominam Trypoli i każde miejsce, gdzie przypadkowo zatrzymaliśmy samochód.
Pozdrawiam,
Marek