Najdłużej zamieszkana ludzka osada na Ziemi

15 07 2008
Umayyad Mosque, Damaszek, Syria

Umayyad Mosque, Damaszek, Syria

Na dworcu autobusowym w Hama okazało się, że musimy czekać na zwykły autobus do Damaszku ponad godzinę. Stwierdziliśmy, że wylansujemy się i skorzystamy z tzw. Vip-busa, który był o 50SP droższy od zwykłego (200SP/os, 2,5 godziny jazdy). Wnętrze faktycznie było wypaśne- pokryte skórą siedzenia, po 3 w rzędzie, sprawialy wrażenie lotniczej business klasy. W czasie drogi wyczytaliśmy w przewodniku, że hotele w Damaszku są najdroższe w Syrii, móżdżyliśmy więc, w jaki sposób znaleźć w miarę tanią opcję noclegową.

Very nice! How much?

Very nice! How much?

Souq, sekcja wypasionych smaków

Souq, sekcja wypasionych smaków

Po wyjściu z autokaru, od razu podskoczył do nas jakiś cwaniak, oferujący podwiezienie do centrum Damaszku za ‘jedyne’ 600SP. Było dla nas oczywiste, że nie damy się naciągać i że skorzystamy z lokalnych busików- szacowaliśmy, że podróż powinna kosztować ok 50SP/os. Ostatecznie wynegocjowaliśmy z taksówkarzem stawkę 150SP za nas dwoje, i ruszyliśmy żółtą furą w stonę serca Damaszku. Po drodze kierowca otwierał okno i coś krzyczał do innego taksówkarza, który prowadził swoją furę równolegle o naszej. Jak się dowiedzieliśmy, nasz kierowca negocjował stawkę za płytę CD z muzyką do jego playera w samochodzie. Żaden czas nie jest zły, żeby robić biznes, heh :)

Damaszek jest uroczy. W powietrzu krążą dobre fluidy. Ulice skrywają mnóstwo nieodkrytych jeszcze przez turystów tajemnic. W porównaniu do konserwatywnego Aleppo jest kosmopolitycznie ? czuliśmy się bardziej ?u siebie?. Bezpieczniej.

Strefa relaksu w Al Rabie Hotel

Strefa relaksu w Al Rabie Hotel

... jeszcze tu, pod brodą i gotowe

... jeszcze tu, pod brodą i gotowe

Pokęciliśmy się trochę w centrum, ostatecznie wybierając Al Rabie Hotel (250SP/2 osoby na dachu). Miejsce to było bardzo fajnie urządzone, z mega fajną obsługą, przytulnym miejscem na chill, fontanną i shishami. W nocy, zaraz przed wschodem słońca, obudził nas śpiew z minaretu- przyznać muszę, że najpiękniejszy jaki słyszałem podczas całej naszej podróży na Bliski Wschód. Zwykle za obudzenie nas o tak nieludzkiej godzinie, pewnie rzucałbym kapciami, ale w tej sytuacji po prostu delektowałem się pięknem tego, co pieściło moje umyte wieczór wczesniej uszy.

Fragment grobowca Saladyna

Fragment grobowca Saladyna

Dzień spędziliśmy wędrując po starej części Damaszku- jak wyczytaliśmy, najdłużej nieprzerwanie zamieszkałego miasta na Ziemi. To ciekawe uczucie wiedzieć, że cokolwiek Człowiek robi, to właśnie tutaj robią to od najdłuższego czasu :) Co ciekawe, wokół cytadeli rozpościera się otoczona murem stara częśc miasta, gdzie wydzielone są części: muzułmańska, katolicka i żydowska. Podobno Żydów nie mieszka tam zbyt wielu, ale sam fakt istnienia w Syrii czegoś z nazwą “Jewish” (co nie płonęło ani nie było ozdobione trupimi czaszkami) był dość zaskakujący. Jak się później okazało, pod tym względem dość bezlitosny był Liban, a dokładniej- jego terytoria kontrolowane przez Hezbollah, które mieliśmy okazję później odwiedzić.

Laptopa kupisz gdzie indziej

Laptopa kupisz gdzie indziej

Wieczorem po raz kolejny odwiedziliśmy souq w Damaszku. Tutaj zaczęliśmy się czaić na shishę (tudzież nargileh), wiedzieliśmy bowiem że w tym mieście możemy liczyć na największy ich wybór- przy jednoczesnej konieczności poświęcenia paru godzin na rozeznanie w terenie i przygotowanie strategii negocjacyjnej J Rozmowa z pierwszym sprzedawcą była miła ?cały zestaw kosztuje 2000SP, ale żeby kupić, nie potrzebujecie pieniędzy?. Szybko zorientowaliśmy się, że sprzedawca zapodawał typowe handlowe ?tere-fere?, udaliśmy się więc do sklepu naprzeciwko. To umocniło naszą pozycję negocjacyjną, bo sprzedawcy najwyraźniej się nie lubili i wprost ze sobą rywalizowali o klientów. Warto było pokazywać, że wcześniej byliśmy u tego drugiego lub właśnie się do niego wybieramy. Tym bardziej, że wszyscy sprzedawcy twierdzą, że mają rodzinę w Polsce, znają tam wielu ludzi, ich kuzyn ma tam żonę, a wujek trzy kochanki. Negocjowało się miło, przyznam że łatwo się wkręcić w ten klimat. Ostatecznie zaopatrzyliśmy się w komplet jaracza nargileh za 1600SP, w którym zawierała się najbardziej wypaśna shisha, jaką znaleźliśmy, rurka, uszczelki, ceramiczny cybuch, sprzęt do chwytania węgielków, zestaw węgielków, mieszanka tytoniowa o kilku smakach (zwana melassą!) i pokrowiec na to wszystko. Gut prajs, gut prajs maj friend! Kupiliśmy też parę innych gadżetów i byliśmy gotowi wyruszyć dalej, na poludnie- w stronę granicy z Jordanią. Obwąchaliśmy mapę i stwierdziliśmy, że najlepszą bazą wypadową, mimo, że nie była opisana w przewodniku, będzie Al Sueda (As Suwaida, Suada).



Hama, Apamea i zmiana planów

12 07 2008

Apamea

Apamea

Kolejnym przystankiem w drodze na południe Syrii była Hama. Autokar z Aleppo kosztował nas 100SP/os.

Miasto dużo mniejsze niż Damaszek i Aleppo, bardzo urokliwe w centrum. Rzeczą o której na pewno usłyszycie zbierając informacje o tym mieście to nurie – wielkie (średnica do 20m), drewniane koła, które kręcąc się, transportowały wodę na akwedukty. Najstarsze z nich pochodzą z XIIIw. Dziś te cuda kręcą się tylko, gdy poziom wody w rzece jest odpowiedni- gdy przyjechaliśmy do Hamy, głębokość wody nie przekraczała 2 falafeli standardowej długości (czyli ok. 30cm), dlatego misterna konstrukcja nie chiała ani drgnąć.

Nuria, Hama

Nuria, Hama

Syryjki zagadują do Misi. Do you speak English?

Syryjki zagadują do Misi. Do you speak English?

Poza urokliwym parkiem w centrum i cytadelą (świetny widok!) miasto ma za sobą kawał trudnej historii. Spotkany przez nas młody Syryjczyk- Anas, wyjaśnił nam okoliczności tego zdarzenia: W 1982 roku w Hamie, sunnickie Bractwo Muzułmańskie ogłosiło niezależność Hamy od rządu w Damaszku (czyli faktyczne powstanie przeciwko aktualnemu władcy- Hafezofi al-Assadowi. Członkowie wolty włamywali się do mieszkań pracowników rządowych- szacuje się tych ostatnich zginęło wtedy ok. 50. W odwecie rząd w Damaszku wysłał do Hamy wojska, ostrzegając, iż ktokolwiek, kto zostanie w mieście, zostanie uznany za rebelianta. Po ciężkich bombardowaniach z powietrza, do miasta wkroczyły czołgi. Szacuje się że podczas całej akcji zginęło ok 25-30 tys osób. W wyniku działań zostało zniszczone centrum miasta i wiele budynków przy drogach, prowadzących do serca Hamy.

Apamea, przy wyjściu

Apamea, przy wyjściu

Całą tą historię Anas opowiadał nam ściszonym głosem w miejskim parku, zbudowanym w miejscu wyburzonych w wyniku działań wojskowych domów. W odległości kilkunastu metrów od nas cały czas chodzili policjanci (co jest widokiem normalnym w całej Syrii). Anas przekonywał, że policjanci na pewno nie znają angielskiego i nie wiedzą o czym rozmawiamy. Ale w tym momencie czułem, że nie tyle chodzi o zapewnienie nam bezpieczeństwa, a raczej o podtrzymanie przekonania, że obserwuje nas czujne oko bezpieki. Dziwna to była chwila- z jednej strony cały czas są przy nas gościnni Syryjczycy, a z drugiej- nagle dotknęliśmy historii kraju, rządzonego przez syna gościa, który urządził w Hamie rzeź 26 lat wcześniej…

Po zamieszkaniu w Hotelu Cairo (300SP za pokój dwuosobowy, 125SP za miejsce na dachu z materacem) poszliśmy obczajać tutejszy souq. Wyposażeni w wiedzę o cenach z Aleppo, oraz umiejętności zagadywania w sprawie kupna-sprzedaży, dokonaliśmy kilku zakupów, nie dając się zbytnio odrapać z kasy.

Czekając na busa

Czekając na busa

Kolejnego dnia wybraliśmy się do odległej o godzinę jazdy Apamei (czyt. Afamii). Podobno, gdyby nie sława Palmiyry, to założona 300 lat przed Chrystusem Apamea byłaby najchętniej odwiedzanym miejscem w Syrii, w którym zachowały się pozostałości starożytnego miasta. Wyjeżdżaliśmy z dworca busików, niedaleko centrum Hamy- musieliśmy czekać aż pojazd się zapełni (co nie zajęło zbyt dużo czasu) i wraz z liczną ekipą Syryjczyków ruszyliśmy w drogę. Apamea znajduje się na wzgórzu, bus dojeżdża tylko do jego podnóża- jest jednak gdzie zawiesić oko, bo blisko drogi znajduje się pięknie wyposażone Muzeum Mozajek. Znów udało się nam zbajerować, że dysponujemy kartami studenckimi, dzięki czemu weszliśmy tam za 10SP (normalna cena 150SP). Oprócz nas w muzeum nie było żadnych turystów. Koleś (chyba) z obsługi co chwilę śledził nas wzrokiem i gdy wyciągałem aparat wychylal się za róg, po czym szeptał “ok! ok!”. Dopiero później się zorientowałem, że przy wejściu wisiał zakaz fotografowania, co także tłumaczyło, dlaczego gość chciał od nas dodatkową kasę gdy opuszczaliśmy muzeum. Stwierdziliśmy, że nie umawialiśmy się z nim na żadną kasę, więc nic mu nie damy. Ale żeby nie burzyć przyjaźni polsko- syryjskiej, kupiliśmy po nieco zawyżonej cenie kilka pocztówek. Jak mawiają: i wilk syty, i owca ma zrobione zdjęcia ;)

Muzeum Mozaiki, Apamea

Muzeum Mozaiki, Apamea

Po drodze do starożytnych ruin kilkakrotnie panowie na motocyklach oferowali nam ‘original roman coins’. Nie skusiliśmy się jednak na te suweniry. Przy wejściu na trakt, prowadzący do ruin starożytnego miasta, po raz kolejny zapodaliśmy bajerę ‘na studenta’. Tym razem naszymi liegitymacjami studenckimi były bilety MPK w Krakowie- legitymacje Euro jakoś nie znalazły uznania w oczach pana w drewnianej budzie. Dla poparcia swojej autentyczności, pokazaliśmy ulgowe bilety z innych muzeów i- znów się udało :)

Mozaiki, Apamea

Mozaiki, Apamea

Apamea jest miejscem niesamowitym. Czasy jej największej świetności to II w ne. W VII wieku miasto było odbudowywane po najazdach Persów, a ostateczną zagładę przeżyło w 1152 roku, w wyniku trzęsienia ziemi.
Przejście całego traktu zajmuje ok 1,5 godziny, podczas których jest mnóstwo czasu na refleksje. Znów czuliśmy się jak w wehikule czasu… Po drodze spotkaliśmy tylko 5 osób- jedną grupę, która okazała się być z… Polski! Przyjemnie w środku syryjskiej pustyni spotkać Swojaków :)

Trafiliśmy na wypas. Apamea.

Trafiliśmy na wypas. Apamea.

Nie mamy dla was miejsc na motorze...

Nie mamy dla was miejsc na motorze...

Gdy wróciliśmy do hotelu, okazało się że spotkana ekipa z Polski mieszka w Riad Hotel- obok nas! Od ekipy, z której większość studiowała arabistykę, dowiedzieliśmy się o skutecznym sposobem radzenia sobie z Zemstą Syryjczyka- czyli kłopotami żołądkowymi, spowodowanymi tutejszą florą bakteryjną. Otóż należy przywieźć ze sobą wódeczkę z Polski i codziennie, dla zdrowia, spożywać przynajmniej jeden jej kieliszek, by wyciąć niecne robale z układu pokarmowego. Raczyliśmy się więc polską wódeczką, rozmawiając ze spotkanymi w hotelu Skandynawami o różnych zwyczajach kulinarno- drinkowych.

Jazda stopem- uciekamy z pustyni!

Jazda stopem-w vanie miejsce się znalazło!

Pozowanko, Hama

Pozowanko, Hama

Tego samego wieczoru rozmawialiśmy z Ahmedem, właścicielem Riad Hotel. I w wyniku tej rozmowy wykminiliśmy, iż nie ma sensu jechać do Jordanii- bezpłatna wiza ważna jest przez 48 godzin, a koszty mogłyby być dość wysokie, zważywszy że chcieliśmy tam zobaczyć Petrę i Wadi Rum. Dlatego wybraliśmy bardziej kozacką opcję- wpadamy do Libanu! Bezpłatna wiza ważna jest tam 3 dni, w czasie których można zobaczyć naj naj- Libanu. Flexibility- to się liczy podczas podróżowania :)

Tego samego wieczoru dopadła mnie Zemsta Syryjczyka i czułem się zmieciony i zgnieciony przez wszystko, co syryjskie w moim organizmie. Chyba błąd, że nie kontynuowałem kuracji wódeczkowej z poprzedniego dnia. A może to wszystko dlatego, że ją zacząłem?

Chill w Apamei

Chill w Apamei

Następnego dnia wyjeżdżaliśmy do Damaszku. I – na osłodę trawiennej zwały- okazało się że nuria się kręcą! Dzień wcześniej otwarto tamę na rzece przed Hamą i poziom wody znacznie się podniósł- wielke, chrzęszczące, kręcące się drewniane koła. Uuuuuuugggrrrrhhhhhrrrhhrrhrhrhrrrrrr. Robiły wrażenie!