Hama, Apamea i zmiana planów
12 07 2008
Kolejnym przystankiem w drodze na południe Syrii była Hama. Autokar z Aleppo kosztował nas 100SP/os.
Miasto dużo mniejsze niż Damaszek i Aleppo, bardzo urokliwe w centrum. Rzeczą o której na pewno usłyszycie zbierając informacje o tym mieście to nurie – wielkie (średnica do 20m), drewniane koła, które kręcąc się, transportowały wodę na akwedukty. Najstarsze z nich pochodzą z XIIIw. Dziś te cuda kręcą się tylko, gdy poziom wody w rzece jest odpowiedni- gdy przyjechaliśmy do Hamy, głębokość wody nie przekraczała 2 falafeli standardowej długości (czyli ok. 30cm), dlatego misterna konstrukcja nie chiała ani drgnąć.
Poza urokliwym parkiem w centrum i cytadelą (świetny widok!) miasto ma za sobą kawał trudnej historii. Spotkany przez nas młody Syryjczyk- Anas, wyjaśnił nam okoliczności tego zdarzenia: W 1982 roku w Hamie, sunnickie Bractwo Muzułmańskie ogłosiło niezależność Hamy od rządu w Damaszku (czyli faktyczne powstanie przeciwko aktualnemu władcy- Hafezofi al-Assadowi. Członkowie wolty włamywali się do mieszkań pracowników rządowych- szacuje się tych ostatnich zginęło wtedy ok. 50. W odwecie rząd w Damaszku wysłał do Hamy wojska, ostrzegając, iż ktokolwiek, kto zostanie w mieście, zostanie uznany za rebelianta. Po ciężkich bombardowaniach z powietrza, do miasta wkroczyły czołgi. Szacuje się że podczas całej akcji zginęło ok 25-30 tys osób. W wyniku działań zostało zniszczone centrum miasta i wiele budynków przy drogach, prowadzących do serca Hamy.
Całą tą historię Anas opowiadał nam ściszonym głosem w miejskim parku, zbudowanym w miejscu wyburzonych w wyniku działań wojskowych domów. W odległości kilkunastu metrów od nas cały czas chodzili policjanci (co jest widokiem normalnym w całej Syrii). Anas przekonywał, że policjanci na pewno nie znają angielskiego i nie wiedzą o czym rozmawiamy. Ale w tym momencie czułem, że nie tyle chodzi o zapewnienie nam bezpieczeństwa, a raczej o podtrzymanie przekonania, że obserwuje nas czujne oko bezpieki. Dziwna to była chwila- z jednej strony cały czas są przy nas gościnni Syryjczycy, a z drugiej- nagle dotknęliśmy historii kraju, rządzonego przez syna gościa, który urządził w Hamie rzeź 26 lat wcześniej…
Po zamieszkaniu w Hotelu Cairo (300SP za pokój dwuosobowy, 125SP za miejsce na dachu z materacem) poszliśmy obczajać tutejszy souq. Wyposażeni w wiedzę o cenach z Aleppo, oraz umiejętności zagadywania w sprawie kupna-sprzedaży, dokonaliśmy kilku zakupów, nie dając się zbytnio odrapać z kasy.
Kolejnego dnia wybraliśmy się do odległej o godzinę jazdy Apamei (czyt. Afamii). Podobno, gdyby nie sława Palmiyry, to założona 300 lat przed Chrystusem Apamea byłaby najchętniej odwiedzanym miejscem w Syrii, w którym zachowały się pozostałości starożytnego miasta. Wyjeżdżaliśmy z dworca busików, niedaleko centrum Hamy- musieliśmy czekać aż pojazd się zapełni (co nie zajęło zbyt dużo czasu) i wraz z liczną ekipą Syryjczyków ruszyliśmy w drogę. Apamea znajduje się na wzgórzu, bus dojeżdża tylko do jego podnóża- jest jednak gdzie zawiesić oko, bo blisko drogi znajduje się pięknie wyposażone Muzeum Mozajek. Znów udało się nam zbajerować, że dysponujemy kartami studenckimi, dzięki czemu weszliśmy tam za 10SP (normalna cena 150SP). Oprócz nas w muzeum nie było żadnych turystów. Koleś (chyba) z obsługi co chwilę śledził nas wzrokiem i gdy wyciągałem aparat wychylal się za róg, po czym szeptał “ok! ok!”. Dopiero później się zorientowałem, że przy wejściu wisiał zakaz fotografowania, co także tłumaczyło, dlaczego gość chciał od nas dodatkową kasę gdy opuszczaliśmy muzeum. Stwierdziliśmy, że nie umawialiśmy się z nim na żadną kasę, więc nic mu nie damy. Ale żeby nie burzyć przyjaźni polsko- syryjskiej, kupiliśmy po nieco zawyżonej cenie kilka pocztówek. Jak mawiają: i wilk syty, i owca ma zrobione zdjęcia
Po drodze do starożytnych ruin kilkakrotnie panowie na motocyklach oferowali nam ‘original roman coins’. Nie skusiliśmy się jednak na te suweniry. Przy wejściu na trakt, prowadzący do ruin starożytnego miasta, po raz kolejny zapodaliśmy bajerę ‘na studenta’. Tym razem naszymi liegitymacjami studenckimi były bilety MPK w Krakowie- legitymacje Euro jakoś nie znalazły uznania w oczach pana w drewnianej budzie. Dla poparcia swojej autentyczności, pokazaliśmy ulgowe bilety z innych muzeów i- znów się udało
Apamea jest miejscem niesamowitym. Czasy jej największej świetności to II w ne. W VII wieku miasto było odbudowywane po najazdach Persów, a ostateczną zagładę przeżyło w 1152 roku, w wyniku trzęsienia ziemi.
Przejście całego traktu zajmuje ok 1,5 godziny, podczas których jest mnóstwo czasu na refleksje. Znów czuliśmy się jak w wehikule czasu… Po drodze spotkaliśmy tylko 5 osób- jedną grupę, która okazała się być z… Polski! Przyjemnie w środku syryjskiej pustyni spotkać Swojaków
Gdy wróciliśmy do hotelu, okazało się że spotkana ekipa z Polski mieszka w Riad Hotel- obok nas! Od ekipy, z której większość studiowała arabistykę, dowiedzieliśmy się o skutecznym sposobem radzenia sobie z Zemstą Syryjczyka- czyli kłopotami żołądkowymi, spowodowanymi tutejszą florą bakteryjną. Otóż należy przywieźć ze sobą wódeczkę z Polski i codziennie, dla zdrowia, spożywać przynajmniej jeden jej kieliszek, by wyciąć niecne robale z układu pokarmowego. Raczyliśmy się więc polską wódeczką, rozmawiając ze spotkanymi w hotelu Skandynawami o różnych zwyczajach kulinarno- drinkowych.
Tego samego wieczoru rozmawialiśmy z Ahmedem, właścicielem Riad Hotel. I w wyniku tej rozmowy wykminiliśmy, iż nie ma sensu jechać do Jordanii- bezpłatna wiza ważna jest przez 48 godzin, a koszty mogłyby być dość wysokie, zważywszy że chcieliśmy tam zobaczyć Petrę i Wadi Rum. Dlatego wybraliśmy bardziej kozacką opcję- wpadamy do Libanu! Bezpłatna wiza ważna jest tam 3 dni, w czasie których można zobaczyć naj naj- Libanu. Flexibility- to się liczy podczas podróżowania
Tego samego wieczoru dopadła mnie Zemsta Syryjczyka i czułem się zmieciony i zgnieciony przez wszystko, co syryjskie w moim organizmie. Chyba błąd, że nie kontynuowałem kuracji wódeczkowej z poprzedniego dnia. A może to wszystko dlatego, że ją zacząłem?
Następnego dnia wyjeżdżaliśmy do Damaszku. I – na osłodę trawiennej zwały- okazało się że nuria się kręcą! Dzień wcześniej otwarto tamę na rzece przed Hamą i poziom wody znacznie się podniósł- wielke, chrzęszczące, kręcące się drewniane koła. Uuuuuuugggrrrrhhhhhrrrhhrrhrhrhrrrrrr. Robiły wrażenie!