Sport Event. Waeil.
16 07 2008Znajdowanie się co chwilę w nowych miejscach ma to do siebie, że łatwo stracić orientację- kto jest po naszej stronie, a kto chce wyszarpać kasę Na ile ludzie nas tu bajerują, a na ile to po prostu różnice kulturowe? Komu można ufać?
Wszystkie te pytania kumulowały się w naszych głowach, gdy przybyliśmy do Al Suedy- niewielkiego miasta na południu Syrii, z którego- jak wnioskowaliśmy po mapie- był dobry dojazd do kilku innych, ciekawych turystycznie miejsc. Gdy przyjechaliśmy na miejsce autokarem z Damaszku (150SP/2 os), doskoczyli do nas taksówkarze, oferując podwiezienie do centrum miasta. Wiedzieliśmy z przewodnika, że na autonogach tam nie dotrzemy, zaczęliśmy więc negocjować cenę. Stanęło na 50SP, jednak gdy jechaliśmy, nasz kierowca przejechał przez centrum miasta i dojechaliśmy na jego obrzeża. ?To jedyny hotel, w którym możecie spać?, usłyszeliśmy. Wysiedliśmy więc z fury i zaczęliśmy dowiadywać się, o co chodzi- okazało się że w tym samym czasie w Suedzie odbywa się jakiegoś rodzaju ?sport event?, w którym bierze udział młodzież z całej Syrii, dlatego wszystkie hotele i w miarę tanie miejsca noclegowe są zajęte. Byliśmy przekonani, że to typowa bajera właściciela hotelu, któremu wtórował taksówkarz. Właściciel jednak był podejrzanie przekonywujący- mówił ?Wiem, że możecie myśleć, że ściemniam. Ale uwierzcie mi, macie wyjątkowego pecha. A jednocześnie- macie szczęście, bo współwłaściciel zgodził się was przenocować, mimo że nie macie dowodu małżeństwa. A według lokalnego prawa religijnego, w jednym pokoju nie mogą nocować pary, które nie są małżeństwem?.
Gdzieś w naszych głowach zaczęły tlić się wątpliwości, czy naprawdę znajdziemy jakiś inny nocleg. Ale odpowiedź z naszej strony mogła być tylko jedna- spadamy stąd. Nocleg (hotel był 5gwiazdkowy, choć z zewnątrz na takowy nie wyglądał) kosztował 1000SP (ok. 45pln). Nie na nasz budżet. Nalegaliśmy więc, by taksówkarz zawiózł nas do centrum, gdzie na własną rękę chcieliśmy poszukać noclegu. Tak też się stało. Gdy wysiedliśmy na głównym placyku w mieście, Misia została z bagażami, a ja poszedłem się rozejrzeć i zbadać sytuację. Wieści faktycznie nie były dobre. Turniej młodzieżowej koszykówki oznaczał, że wszystkie miejscówy poniżej 1000SP były zabukowane. Co prawda udało mi się wynegocjować wycieczkę motorem do niedalekiej Bosry (gdzie jest najbardziej wypasiony amfiteatr w tej części świata) za 300SP, ciągle jednak nie mieliśmy gdzie spać. Gdy wracałem z tymi wieściami do Misi, zauważyłem, że przyczaił się przy niej wianuszek fanów. Jeden z nich był szczególnie aktywny. Na imię miał Waeil.
Waeil, trzydziestokilkuletni Syryjczyk w garniturze i wyżelowanych włosach, oferował nam pomoc w znalezieniu noclegu. Był przy tym niesamowicie ujmujący, otwarty i uśmiechnięty. Nie było w nim nic z typowego, wyciągającego kasę, cwaniaka. Pomyślelismy że jest jedyną osobą której możemy zaufać. Innymi słowy- jeśli on nam nie pomoże, po prostu wrócimy do Damaszku i zobaczymy, co dalej. Waeil to lokalny biznesmen, prowadzi swój sklep z zabawkami, jego żona (której niedługo zostaliśmy przedstawieni) ma salon piękności (zupełnie jak w filmie Carmel). Mają dwójkę dzieci. I- nie mają nic przeciwko, byśmy zamieszkali u nich w domu!
Cały ten układ był wystarczająco niesamowity, żeby się zgodzić. Zamieszkaliśmy więc z młodą, syryjską rodziną w ich domu, przez 4 następne dni jedliśmy razem z całą rodziną, spaliśmy w ich łóżku (stwierdzili, że lepiej się czują z maluchami, śpiąc na materacach w osobnym pokoju), bawiliśmy się z 3 miesięczną córeczką i 1,5 rocznym Amirem (który był mega zadymiarzem i powinien mieć na imię Karol). Zwiedziliśmy okolice Suedy, poznaliśmy mnóstwo znajomych Waeila, nadrobiliśmy zaległości mailowe, paliliśmy shishę, nauczyliśmy się przygotowywać Yerba Mate i celebrować ten zwyczaj w gronie poznanych przyjaciół.
Właściwie codziennie podejmowaliśmy decyzję, że powinniśmy już jechać. I przez 4 kolejne dni odkładaliśmy ją o kolejny dzień. Było tak fajowo! Al Suwaida to miasto odmienne od wszystkich, jakie widzieliśmy wcześniej w Syrii. Dużo bardziej ?wyzwolone?- przynajmniej wnioskując po tym, co widać na codzień- kobiety nie zakrywają tu swoich twarzy ani włosów, na ulicach jest więcej swobody. Dowiedzieliśmy się, że Suwaida to takie syryjskie Podhale- mnóstwo mieszkańców emigruje stąd do Ameryki (tyle, że południowej) i wracając, przywozi nowe zwyczaje i nieco inną mentalność.
Poznanie rodziny Waeila pokazało nam zupełnie inną Syrię niż ta, z przewodników- Waeil był człowiekiem bardzo otwartym, był Druzem (choć słabo identyfikującym się z religią). Był też mega-jajcarzem (nie on jeden, hehe) i chętnie odpowiadał na nasze wszystkie pytania. Dzięki jego rodzinie mogliśmy zobaczyć, że Syryjczycy, tak jak wszyscy ludzie na świecie, chcą żyć w pokoju, kochać swoje rodziny i mieć swój kawałek świata, w którym będą czuć się bezpiecznie. I że Syria to kraj bardzo róznorodny- kulturowo i wyznaniowo. Bardzo, bardzo odległe od tego obrazu jest wszystko to, co na temat Syrii można zobaczyć w europejskiej telewizji. To zaskakuje, a jednocześnie- uczy pokory.